Powrót do przeszłości - wydawnictwa muzyczne
Dj Dominion
W latach 90. ubiegłego wieku moimi dwiema fascynacjami były komputery i muzyka. Oba zainteresowania w miarę gładko dało się połączyć z uwagi na to, że wykorzystywałem komputery do tworzenia muzyki, czy to było Atari, Amiga, czy też blaszany pecet. W poszukiwaniu inspiracji do nagrywania kolejnych muzycznych tworów niezbędny był dostęp do w miarę aktualnych nagrań, z reguły zachodnich, jakie gościły na ówczesnych notowaniach list przebojów. Nie było wtedy takich wynalazków, jak YouTube czy Discogs, pozwalających w pięć sekund odnaleźć poszukiwane nagranie, sieć internetowa to było bardziej coś, o czym czytało się w prasie komputerowej, a powszechna dostępność plików .mp3 to był już zwiastun nadchodzącego roku 2000. Poniżej zamieszczam mój subiektywny opis zmagań z dostępem do muzycznych wydawnictw, jakie przeszedłem w ostatniej dekadzie XX wieku.
Moja przygoda z kolekcjonowaniem nagrań rozpoczęła się pod koniec 1989 roku, kiedy to stałem się szczęśliwym posiadaczem ghettoblastera marki Yoko. Był to dwukasetowy radiomagnetofon, bardzo przypominający popularne wtedy przenośne boomboxy opatrzone logiem „International”. Na fali politycznych przemian i transformacji gospodarczej, jak grzyby po deszczu zaczęli pojawiać się w naszym kraju przeróżni „wydawcy”, oferujący na sprzedaż nielicencjonowane kasety magnetofonowe z nagraniami popularnych zachodnich artystów. Z uwagi na brak ustawowego uregulowania kwestii praw autorskich, sprzedaż pirackich kaset była zjawiskiem powszechnym. Można było je kupić na przeróżnych targowiskach, giełdach, stoiskach sklepowych, pojawiały się nawet w kwiaciarniach, sklepach motoryzacyjnych czy kioskach. Był to towar bardzo chodliwy z uwagi na atrakcyjną zawartość i jeszcze bardziej atrakcyjną cenę. Uboga szata graficzna nie miała znaczenia, najważniejszą kwestią była obecność wydrukowanej listy nagrań. Jeśli dobrze pamiętam, cena jednej takiej kasety wynosiła około 10 dzisiejszych złotych, co było niewygórowaną kwotą dla nastolatka z odłożoną pulą kieszonkowego. Moimi pierwszymi zakupionymi (jeszcze w 1989 roku) wydawnictwami były dwie kasety Michaela Jacksona oraz składanka najnowszych przebojów, na której znajdowała się dopiero zdobywająca popularność „Lambada” grupy Kaoma oraz przebój „Biełyje Rozy”, jaki wylansował w tamtym okresie Yurii Shatunov.
W 1990 roku regularnie zaopatrywałem się w najnowsze kasetowe wydawnictwa, które były wtedy podstawą mojej muzycznej edukacji. Edukacja ta była wspomagana lekturą niemieckich wydań tygodnika Bravo, w których pilnie śledziłem aktualne notowania list przebojów i spisywałem na kartce wszystkie interesujące mnie nowości. Bardzo popularnym gatunkiem muzycznym była wtedy muzyka house. Ponieważ większość wykonawców nagrywająca w tym stylu wydawała jedynie single, napotkałem na pierwszy z problemów podczas swojej kolekcjonerskiej przygody. Piraci nie wydawali wtedy singli na kasetach, ograniczali się do sprzedawania spiraconych albumów oraz składanek. Składanki zawierały mieszankę najnowszych przebojów, z reguły kopiowanych z kompilacji wydawanych na zachodzie Europy. Wyzwaniem było znalezienie składanki, która zawierałaby interesującą mnie piosenkę a z reguły takowe trafiały do nas z kilkumiesięcznym opóźnieniem. Chyba wtedy właśnie dotarło do mnie jak bardzo patologicznie funkcjonował ten nielicencjonowany biznes fonograficzny. Z powodu powszechnej obecności na rynku wydawnictw pirackich, rodzimi legalni wydawcy, tacy jak Polskie Nagrania, znaleźli się w odwrocie, legalni wydawcy zachodni nie garnęli się do wejścia na nieuregulowany prawnie rynek, a konsumentowi w zasadzie nie pozostawiono wyboru. Owszem, pojawiały się nieliczne oryginalne wydawnictwa, głównie na importowanych płytach kompaktowych, ale z racji samego novum nośnika i dość zaporowej ceny nie stanowiły realnej alternatywy dla sprawdzonych kaset magnetofonowych. Rynek wydawnictw winylowych praktycznie zamarł wraz z zamknięciem ostatnich tłoczni w kraju. Pod sam koniec tamtego roku trafiłem do wypożyczalni płyt kompaktowych o zachodnio brzmiącej nazwie „Ass”, która była również studiem kopiowania kaset z kompaktów, jakie znajdowały się w repertuarze wypożyczalni. Była to jeszcze jedna odmiana piractwa fonograficznego. Zawartość płyty kompaktowej była przegrywana na czystą kasetę magnetofonową, a na życzenie można było również zamówić wydrukowaną na drukarce igłowej tracklistę.
W roku 1991 w domu pojawiła się telewizja satelitarna i tym samym dostałem dostęp do setek nowych teledysków emitowanych w MTV. Był to jeszcze szybszy dostęp do nowości muzycznych niż lektura niemieckiego Bravo (czy też nowo powstałej polskiej edycji Popcornu), co spotęgowało moją frustrację z powodu niedostępności tych najnowszych przebojów na pirackim rynku fonograficznym. Owszem, czasem pojawiały się one na kasetach kilka miesięcy później, ale ja już żyłem kolejnymi nowościami promowanymi w MTV. Często, wobec braku jakiejkolwiek wydawniczej alternatywy, nagrywałem piosenki prosto z satelity na kasetę magnetofonową i w ten sposób tworzyłem własne muzyczne składanki z najnowszym repertuarem. Oczywiście na kasecie utrwalałem monofoniczny szumiący dźwięk z satelity, często przerywany jinglami lub reklamami. W sierpniu tego samego roku na festiwalu w Sopocie pojawił się zespół Technotronic, wykonawca tworzący w stylu house, którego dość często słuchałem z zakupionej rok wcześniej pirackiej kasety. Przed samym występem zespołu prezenter dał mały wykład o nielicencjonowanych wydawnictwach, pokazując zgromadzonej publiczności taką samą piracką kasetę, jaką i ja nabyłem. Miałem wtedy wyrzuty sumienia, ale i dylemat, gdzie niby miałbym zakupić oryginalną kasetę?
Rok 1992 rozpoczął się od kolejnego wysypu pirackich nośników. Do grona szemranych kasetowych wydawców, takich jak Marvel, MG czy Style, dołączyli kolejni, np. Takt (który pod koniec lat 90. przerzucił się na tłoczenie kompaktów nad Wisłą). Kasety wydawane przez ten popularny label wyróżniały się dość bogatą szatą graficzną oraz w miarę aktualnym repertuarem. W tamtym okresie Takt wypuścił serię kasetowych składanek zatytułowanych „Techno House”, które były w początkowej fazie kopiami wydawanych w Niemczech (pod tym samym szyldem) kompaktowych składanek, ale później wydawnictwo poszło dalej i wydało jeszcze kilkanaście kaset z tej serii, do której repertuar układał niejaki DJ Dżon Zagożdżon. Zaletą selekcji dokonanej przez naszego rodaka była obecność na tych kasetach nagrań mało spotykanych, co oczywiście niezmiernie mnie cieszyło.
W tamtym roku najnowszym muzycznym krzykiem mody było techno, playlisty MTV dosłownie puchły od premierowych teledysków utrzymanych w tej nowatorskiej stylistyce, a ja aktywnie poszukiwałem na taśmach magnetofonowych techno-nowości, które regularnie śledziłem oglądając teledyski emitowane na satelicie. W ten sposób trafiłem do kolejnej wypożyczalni kompaktów, która tym razem nazywała się Digital i mieściła w centrum Warszawy, tuż obok dworca PKP Powiśle. To był dość spory lokal w którym znajdowały się stanowiska do samodzielnego przegrywania kompaktów na kasety. Wypożyczalnia funkcjonowała tak sprawie, że przyjmowała zamówienie na kopiowanie kaset w różnych punktach miasta (z reguły były to sklepy sprzedające kasety magnetofonowe), udostępniając do zakupu własnoręcznie wydany opasły katalog płyt kompaktowych, jakie znajdowały się w posiadaniu Digitalu.
Składając zamówienie wypełniało się stosowny formularz, zaznaczając numer kodowy upatrzonej płyty. Można było wybrać, czy kaseta ma być nagrana w standardzie Dolby oraz rodzaj samej taśmy na której miało nastąpić nagranie (zwykła, chrom lub metal). Zamówione kasety po nagraniu były dostarczane do punktu gdzie złożono zamówienie wraz z wydrukiem tracklisty i logiem samej wypożyczalni. Korzystałem z tej formy kopiowania dość regularnie, gdyż Digital często aktualizował swoje zbiory, uzupełniając je o aneksy do katalogu z nowościami wydawniczymi. W ten sposób na wiosnę 1992 roku byłem już szczęśliwym posiadaczem przegranego z kompaktu na kasetę debiutanckiego albumu 2 Unlimited, którego reklamy dopiero co oglądałem na MTV. Moja kolekcja kaset rosła, przybywało zarówno rasowych piratów z poligrafią, jak również kaset kopiowanych z wypożyczalni.
Latem 1992 roku stałem się szczęśliwym posiadaczem wieży stereo marki Sony, w której oprócz radia i dwóch kasetowych decków znajdował się również odtwarzacz płyt kompaktowych. Po raz pierwszy płytę kompaktową widziałem na własne oczy dwa lata wcześniej, kiedy jeden z podwórkowych kolegów pokazał mi kilkanaście kompaktów i zapytał, czy przypadkiem nie mam odtwarzacza CD, na którym mógłbym je przegrać na kasety. Niestety nie mogłem mu wtedy pomóc, niemniej łapczywie przejrzałem tracklisty płyt. Były to zachodnie składanki na których było sporo poszukiwanych przeze mnie nagrań. Musiałem się obejść wtedy smakiem, ale już dwa lata później byłem posiadaczem własnego kompaktowego odtwarzacza i wybrałem się do sklepu muzycznego, by zakupić swoją pierwszą płytę CD. Padło na wydawnictwo grupy KLF, które znałem już wcześniej z pirackiego wydania kasetowego. Zakup oryginalnej importowanej płyty kompaktowej uszczuplił stan mojego kieszonkowego o kwotę około 100 dzisiejszych złotych (wtedy jeszcze liczyło się w milionach). W porównaniu do zajechanej kasety magnetofonowej, kompakt grupy KLF brzmiał wyśmienicie, co oczywiście zaostrzyło mój apetyt na kolejne płyty CD. Drugi kompakt zakupiłem tuż pod koniec roku. Była to płyta wypatrzona w sklepie muzycznym, który znajdował się na jednym z warszawskim dworców kolejowych. Na okładce płyty widniał duży napis „TECHNO”, a tracklista podniosła mi ciśnienie, gdyż były to nagrania, które dobrze znałem z anteny MTV. Ponieważ cena płyty była dość atrakcyjna, szybko rozstałem się z kwotą 50 dzisiejszych złotych i pognałem do domu odpalić zdobyczny kompakt. Ku swojemu zdziwieniu, usłyszałem znajome aranżacje muzyczne, ale takie trochę odmienne od tego, do czego mnie przyzwyczaiło MTV. Bardzo szybko okazało się, że zakupiłem płytę CD z... coverami nagrań techno.
Na początku roku 1993 do mojej kolekcji kaset magnetofonowych dołączył... kasetowy singiel 2 Unlimited wypuszczony przez Takt. Po obu stronach taśmy znalazły się różne wersje nagrania „No Limit”, co mnie niezmiernie ucieszyło. Od razu posamplowałem różne fragmenty z kasety i złożyłem na Protrackerze swój pierwszy „remix”. Już wcześniej samplowałem różne fragmenty nagrań z kasetowych składanek (o czym możecie poczytać w szóstym numerze Hot Style), niemniej tutaj miałem dostęp do pełnego singla wydanego za Odrą. Single odgrywały dość istotną rolę na scenie muzyki tanecznej, to tam można było znaleźć ciekawe remiksy promowanego nagrania czy wysamplować accapellę, co miało bardzo duże znaczenie dla rozwoju stylów muzycznych, popularnych w tamtym okresie. Niedługo potem Takt wypuścił na kasecie debiutancką płytę grupy The Prodigy, której oficjalna premiera miała miejsce jakieś pół roku wcześniej. The Prodigy znałem z MTV od prawie dwóch lat, na kasetowych składankach miałem jakieś dwa nagrania wydane wcześniej na singlach, ale teraz w końcu mogłem posłuchać całej płyty. Zupełnie nie przeszkadzało mi to, że Takt zmienił kolor okładki z białego na czerwony.
W połowie roku znalazłem w Empiku kolejne kompakty w dość atrakcyjnych cenach, tym razem nie były to covery, ale oryginalne nagrania w stylu italo-house wydane przez Discomagic. Na pirackim rynku znalazłem kolejnego kasetowego singla, tym razem był to tzw. split wydany przez Omega Music. Na jednej stronie znalazły się remixy z singla „Mr Vain” grupy Culture Beat, a na drugiej stronie różne wersje nagrania „U Got 2 Know” włoskiego projektu Cappella. W międzyczasie Takt postanowił poszerzyć działalność i wypuścił na rynek czyste kasety magnetofonowe typu Metal opatrzone swoim logo. Kupiłem kilka sztuk i nagrywałem na nich swoje produkcje składane na Protrackerze.
Na początku 1994 roku ówcześni parlamentarzyści przegłosowali w sejmie nowelizację ustawy o prawie autorskim, co poskutkowało wycofaniem ze sprzedaży pirackich kaset magnetofonowych. Piraci próbowali jeszcze kontratakować, wypuszczając taśmy magnetofonowe bez wydrukowanej tracklisty (co miało uniemożliwić nałożenie tantiem przez ZAiKS), ale to już było koniec ich eldorado. Z jednej strony cieszyłem się, że w końcu może zapanuje u nas jakaś „normalność” wydawnicza o której mogłem dotychczas jedynie poczytać w zachodniej prasie, z drugiej strony wiedziałem, że nastąpią teraz zmiany w moim dotychczasowym odbiorze muzyki. Niebawem w sklepach pojawił się nowy rodzaj kaset magnetofonowych. Miały bogatszą poligrafię, obowiązkowy hologram i nową cenę, kilkakrotnie wyższą. Stanąłem przed dylematem, kupować mniej kaset (tym razem oryginalnych) czy odłożyć pieniądze i kupować tylko oryginalne kompakty (w jeszcze mniejszych ilościach). Problem rozwiązał się sam. Tuż po wprowadzeniu zakazu czerpania korzyści finansowych z piractwa, wypożyczalnia Digital ogłosiła wyprzedaż swoich kompaktowych zbiorów. Przerzuciłem się więc z kaset na zakup używanych płyt CD, których cena była porównywalna do nowych kaset z hologramami. Co prawda nie miałem dostępu do najnowszych nagrań, ale przynajmniej uzupełniałem braki w starszym repertuarze. W międzyczasie w jednym ze sklepów muzycznych kupiłem oryginalne kompaktowe wydanie pierwszej płyty The Prodigy, tym razem z okładką utrzymaną w prawidłowej kolorystyce. Wysłużonej kasety wydanej przez Takt słuchałem już tylko z walkmana.
Po wprowadzeniu zmian na rynku wydawniczym spodziewałem się pojawienia u nas kompaktowych singli. Jednak gdy zapytałem o nie w jednym ze sklepów płytowych, sprzedawca poinformował mnie, że nie sprzedają takowych. Po czym konspiracyjnie zniżył głos i zaproponował sprowadzenie singli z tzw. przemytu. Odmówiłem udziału w takim nielegalnym procederze i postanowiłem poczekać na rozwój wydawniczej sytuacji. Moja cierpliwość się opłaciła i parę miesięcy później w jednym z muzycznych sklepów wypatrzyłem upragniony kompaktowy singiel, w dodatku mojej ulubionej grupy KLF. Singiel wcale do tanich nie należał, ale cena nie miała znaczenia. Wróciłem wraz ze swoją kompaktową zdobyczą do domu i umieściłem płytę na honorowym miejscu na półce nad biurkiem. Niestety, dopadła mnie chyba karma za wieloletnie kupowanie kasetowych piratów, bo pewnego dnia singiel spadł z półki i wylądował w talerzu pełnym gorącej zupy pomidorowej. Udało mi się jakoś go dosuszyć na kaloryferze.
Rok 1995 rozpoczął się bardziej fortunnie. W nowo wyremontowanym Empiku (wcześniej straszył boazeriowym wystrojem rodem z lat PRL-u) udało mi się zakupić kompaktowe wydawnictwa grup The Orb i Future Sound Of London. Wcześniej mogłem tylko o nich poczytać w brytyjskiej prasie muzycznej. Zakupiłem też drugą płytę The Prodigy na kompakcie, mniej więcej w rok po oficjalnej premierze. Zapewne zmiany ustawodawcze, jakie nastąpiły rok wcześniej, skutecznie zapobiegły debiutowi pirackiej kasetowej edycji. Do mojej kolekcji kaset magnetofonowych dołączyło w końcu pierwsze legalne wydawnictwo utrwalone na taśmie magnetycznej. Była to debiutancka kaseta grupy Scooter, opatrzona bogatą poligrafią i nieodzownym hologramem, potwierdzającym legalność samego wydawnictwa. Mniej więcej w tym samym czasie udało mi się dla odmiany zakupić pierwszą piracką płytę kompaktową. Kupiłem ją zupełnie legalnie w sklepie płytowym, była to składanka z nagraniami utrzymanymi w stylu Jungle. Ponieważ był to dość świeży styl muzyczny, jaki znałem już z teledysków na MTV i pierwsze jakiekolwiek wydawnictwo z tego typu muzyką, nie zastanawiałem się dwa razy i od razu zgarnąłem jedyny egzemplarz płyty, jaki mieli w sklepie. W domu okazało się, że CD posiada dość ubogą poligrafię, książeczka, a w zasadzie wkładka, była zadrukowana tylko z jednej strony, brakowało hologramu czy nazwy wydawcy, a sam dźwięk z kompaktu lekko trzeszczał. Płyta okazała się być zgrywką z winylowej składanki wydanej w Wielkiej Brytanii pod innym tytułem. Do dziś nie wiem jak ten pirat trafił do sklepu muzycznego, być może był to jakiś początek przeprofilowania się piratów na kompakty, niemniej ten proceder miał na dobre rozkręcić się u nas dopiero kilka lat później.
Latem zakupiłem większą ilość kompaktowych singli utrzymanych w stylu eurodance. Zamiast w sklepie muzycznym trafiłem na nie przypadkiem w sklepie zielarskim. Z jakiegoś powodu leżały wystawione na sprzedaż tuż przy kasie. Ponieważ klientelę sklepu zielarskiego stanowią raczej osoby w wieku średnim, odniosłem wrażenie, że single czekały tam specjalnie dla mnie, ale nie analizowałem zbytnio logiki tego splotu wydarzeń. Tradycyjnie już remixy umieszczone na singlach posłużyły mi za kolejne źródło sampli w realizowanych wtedy własnych nagraniach. Dla równowagi, w jednym ze sklepów płytowych trafiłem na zagubioną piracką kasetę hip-hopowej grupy De La Soul, wypuszczoną kilka lat wcześniej przez label Elbo. Kaseta okazała się kopalnią sampli i była ostatnią piracką kasetą jaką kupiłem w XX wieku.
Jesienią 1995 roku na ulicach Warszawy pojawili się handlarze sprzedający używane zachodnie płyty gramofonowe za przysłowiową złotówkę (już po denominacji). Od razu kupiłem kilka sztuk winylowych singli, które zadebiutowały na zachodzie kilka lat wcześniej i chcąc nie chcąc, zostałem szczęśliwym posiadaczem gramofonu. Winylowe single, podobnie jak ich kompaktowe odpowiedniki, były nieocenionym źródłem kolejnych sampli jakie digitalizowałem na Amidze 500. Ponieważ ceny analogowych płyt były bardzo atrakcyjne, dość szybko zebrałem sporą kolekcję używanych winyli.
Następny rok kolekcjonowania wydawnictw muzycznych upłynął mi na rozbudowywaniu winylowej kolekcji, polowaniu na kolejne używane kompakty w Digitalu i sporadyczny zakup kompaktowych nowości. W sklepie zielarskim nie mieli już kompaktowych singli, ale dla odmiany wprowadzili do sprzedaży kasety relaksacyjne. Z ciekawości zakupiłem jedną z głosami ptaków oraz taśmę z napisem „Africa” na okładce, na której uwieczniono przesterowane nagranie walenia w afrykańskie bębny. Na początku roku 1997 pojawiły się u nas w sklepach kompaktowe reedycje singli The Prodigy, wydane nakładem labela Koch na licencji XL Recordings, rodzimej wytwórni brytyjskiej grupy. Była to miła niespodzianka, od razu zakupiłem wszystkie wznowione single, ale miałem wrażenie, że jest to akcja spóźniona o kilka lat. Mniej więcej w tym samym czasie w kioskach zadebiutował miesięcznik Plastik, poruszający tematykę muzyki tanecznej. Do pierwszego numeru dołączono płytę kompaktową z nagraniami zagranicznych i polskich artystów (na płycie znajdował się remix jednego z nagrań The Prodigy). Był to mały ewenement w naszym kraju, dotychczas kompakty można było zakupić jedynie w sklepach muzycznych za o wiele większą cenę niż koszt kolorowej gazety w kiosku.
W roku 1997 po raz pierwszy zetknąłem się z formatem plików .mp3. Ściągałem je z sieci przez modem jeszcze na Amidze. W tym samym roku po raz pierwszy też encodowałem pliki .mp3. Robiłem to już na pececie, gdyż przekraczało to moc obliczeniową amigowego procesora. Do formatu .mp3 dekodowałem głównie remixy zgrywane z zakupionych używanych winylowych singli. Sam proces encodowania jednego nagrania trwał około 1,5 h, oczywiście nie było wtedy mowy o odsłuchu takich plików z odtwarzacza MP3, gdyż takiego urządzenia nie było jeszcze w produkcji. Słuchałem więc plików .mp3 prosto z peceta w programie Winamp, który dopiero co świeżo zadebiutował.
Ósmy rok kolekcjonowania kaset, kompaktów i płyt gramofonowych, przyniósł jeszcze jedną rewolucję nośnikową. Dokupiłem do peceta nagrywarkę CD-R na złączu SCSI, dzięki czemu mogłem wypalać płyty CD w formacie Red Book, czyli na przykład takie, gdzie nagrania są łączone i nie słychać między nimi przerw. Było to dość przydatne podczas digitalizowania niektórych winylowych wydawnictw, których nie chciałem zajechać gramofonową igłą, a nie były one u nas dostępne na kompaktach. Podobną digitalizację stosowało w tamtym czasie wydawnictwo Selles, które wykorzystując lukę we wprowadzonej cztery lata wcześniej nowelizacji ustawy o prawie autorskim, wydawało na kompaktach wpół legalne winylowe zgrywki zachodnich płyt wydawanych ćwierć wieku wcześniej. Płyty były dołączane do pseudoczasopism, w których zamieszczano parę zdjęć danego wykonawcy i skromną informację na temat samej płyty, a całość sprzedawano w kiosku po dość niskiej cenie. W międzyczasie na bazarach i targowiskach nastąpił wysyp pirackich płyt kompaktowych, z reguły tłoczonych za naszą wschodnią granicą. Z ciekawości zakupiłem jednego takiego pirata, była to najnowsza płyta grupy Modern Talking, która akurat wtedy postanowiła wykonać muzyczny comeback. Piracki kompakt bardzo przypominał wyglądem nielegalną CD, jaką kupiłem trzy lata wcześniej: uboga poligrafia, jakiś bliżej niezidentyfikowany „wydawca”, czasem przeskakująca płyta. Na szczęście nie trzeszczała jak ta, na którą trafiłem w oficjalnym sklepie. Niejako dla równowagi sieć sklepów Empik wprowadziła do sprzedaży dość rozbudowany repertuar na płytach CD, dzięki czemu stałem się szczęśliwym posiadaczem oryginalnych składanek z wytwórni Mokum z nagraniami utrzymanymi w stylu Gabber. W roku 1998 z ulic zniknęli już sprzedawcy używanych płyt gramofonowych, ale w niektórych muzycznych sklepach można było trafić na winyle z drugiej ręki, sprzedawane po okazyjnych cenach. W pamięci utkwił mi winylowy singiel grupy Sugarhill Gang, jednego z pierwszych hip-hopowych zespołów. Wydawnictwo zadebiutowało jeszcze w 1979 roku, a egzemplarz, jaki wpadł mi w sklepie w ręce, był mocno sfatygowany, okładka wyglądała tak jakby zjadły ją w połowie myszy. Niemniej kosztował jakieś 5zł, więc nie dociekałem z której piwnicy go wyciągnęli.
Winylowych wydawnictw szukałem również po giełdach. Na jednej z nich za 30 zł kupiłem dość rzadko spotykaną płytę Henryka Debicha z 1975 roku (dziś jej cena na aukcjach wzrosła dziesięciokrotnie). Płyty winylowe zawitały również do Empiku, oczywiście były to nowe zafoliowane wydawnictwa. W 1999 roku zakupiłem winylowy soundtrack do Gwiezdnych Wojen, było to eleganckie wydawnictwo z kolorowym nadrukiem na samej płycie w formie kosmicznego gwiazdozbioru. Cena oczywiście odbiegała znacznie od płyt gramofonowych, które kupowałem na ulicy po złotówce. Co do kompaktów, poza zakupem kolejnych w Empiku i innych sklepach, sprowadzałem również płyty CD zza oceanu dzięki uprzejmości kolegi, który miał wtedy zarejestrowane konto na Amazonie. Były to pozycje niedostępne u nas w kraju, o których kompaktowi piraci raczej wtedy nie słyszeli. Tuż pod koniec ubiegłego wieku zdarzało mi się wyszukiwać muzyczne wydawnictwa na Ebayu, ale finalizowanie transakcji w tamtych czasach było dość karkołomne. Ponieważ nie działał u nas jeszcze system PayPal, z reguły jedyną opcją zapłaty było wysłanie gotówki za granicę pocztą. W miarę sprawdzoną metodą było owinięcie obcej waluty folią aluminiową, umieszczenie takiego pakuneczku pomiędzy dwiema tylnimi okładkami pudełka od płyty CD-R i wysłanie dość cennego pustego opakowania w świat. Z reguły zaskoczony nietypową formą przemytu środków płatniczych, sprzedający przesyłał wylicytowaną płytę na adres zwrotny.
Koniec XX wieku był dla mnie również niejako zmierzchem kolekcjonowania muzycznych wydawnictw. Przestałem słuchać kaset magnetofonowych, zaś płyty kompaktowe i gramofonowe zaczęły porastać kurzem, odkąd przeniosłem całą kolekcję nagraniową do formatu MP3. Odtwarzanie biblioteki nagrań z poziomu playlisty Winampa było zdecydowanie wygodniejsze niż żonglowanie płytami. Digitalizacja była swoistym znakiem czasu. W sieci pojawiły się programy typu p2p, dzięki którym można było ściągnąć brakujące nagranie sprzed kliku lat, które przykładowo ukazało się tylko na płycie gramofonowej już dawno wycofanej ze sprzedaży, a zakup takiego wydawnictwa z drugiej ręki jakoś nie zachęcał mnie do rozstania się z gotówką. Przestałem więc kolekcjonować fizyczne nośniki, większość z nich sprzedałem na Allegro i wkroczyłem w XXI wiek jako kolekcjoner plików. Oczywiście trzeba było gdzieś je archiwizować, więc z automatu stałem się kolekcjonerem płyt CD-R, potem DVD-R, zaś obecnie zajmuję się jedynie kolekcjonowaniem twardych dysków.
Dj Dominion